wydałem dwa pierwsze albumiki komiksów aleatorycznych: free frames i dots.
w komiksach aleatorycznych podstawową rolę odgrywa przypadkowość. przypadkowość pojawia się przede wszystkim podczas tworzenia, chociaż możliwe jest także pozostawienie swobody w korzystaniu np. z losowania podczas czytania komiksu.
komiks free frames to kadry umieszczone w sposób dosyć przypadkowy, po prostu rysowałem byle jak. materiał linearny pod spodem zatem dostawał się do poszczególnych kadrów w sposób nieprzemyślany i aleatoryczny właśnie. podobnie w dots - stawiałem kropki, starając się po prostu trafić w kadry, ale nie zastanawiając się nad efektem zastosowania tej metody. zatem rozmieszczenie kropek w poszczególnych kadrach jest w dużej mierze przypadkowe.
poniżej okładki i przykładowe strony.
sobota, 27 listopada 2010
wtorek, 9 listopada 2010
WHERE a series of events IN
Album WHERE IN - a series of events autorstwa Rosaire Appel jest super. Ale chyba tak nie można pozostawić tej recenzji, zatem piszmy dalej. Najpierw o tym, jak przesyłka do mnie dotarła: z adnotacją o uszkodzeniu opakowania, w dodatkowej folii. Ciekawe, czy jakiś celnik zajrzał do środka (na pierwszej stronie dostałby oczopląsu). No właśnie, mamy zatem pierwszą stronę składającą się z troszkę zaokrągalonych ale geometrycznie choć w sposób przypadkowy rozprzestrzeniających się labiryntów. Na końcu książki podobna strona, zaglądam, ale wolę za długo nie patrzeć.
Potem mamy to co lubię. Najpierw strona z trzydziestoma kwadratowymi kadrami, w każdym jakiś fragment przypominający czy to zbliżenia wydruków jakichś rysunków, architekturę czy nawet jakieś wydarzenia (może to wzbijające się w niebo odrzutowce? może to zwierzęta spacerujące po wsi?).
Kolejna strona to szereg małych kadrów w kształcie leżących prostokątów. w środku biel i czerń, fragmenty czegoś, intrygujące. No i dedykacja - bardzo miło! Następna strona pusta, i dopiero po niej jest strona tytułowa. Pozwolę sobie przepisać i opisać jak to wygląda:
W H E R E
a series of events
I N
Poniżej pięć pionowych prostokątów, razem tworzą mniej więcej kwadrat. w środku - jak zwykle, jakieś krajobrazy. Pod spodem na tejże stronie jest też podpis Autorki.
Strona następna: bazgroły. tu i na następnej dominuje forma trójkąta. Pisanie bezznaczeniowe, jakby skreślone, komputerowo wygenerowane szerokie maźnięcia pędzlem. ciekawe. Może to przekrój góry, nad którą unosi się wiatr, a na górze unoszą się niosące deszcz chmury?
Przeglądnę całość. Sekwencyjnie ładnie się to rozwija. Bogactwo, nasycenie, malarstwo. Strony ponumerowane są z boku kartek. Mamy strony z pojedynczymi dużymi kadrami, strony, gdzie jest kilka kadrów, zapełniających całość jak układanka, i strony, gdzie przeważa pustka, a kadry pojawiają się od jednego do kilku. Strona 58 (nienumerowana) to dla odmiany poezja, czyli słowa i kropki, ułożone w formie wydłużonego pionowego dymka komiksowego. Przeważa słowo "events", pojawiające się jak pamiętamy w tytule albumu.
Potem jest troszkę inaczej. Serie bardzo wielu cienkich prostokątnych kadrów komiksu abstrakcyjnego, czasem zajmujące całą stronę, czasem mamy też troszkę więcej pustki.
Pod koniec albumu przypomnienie akcentów początkowych, czyli znowu dziewięć skupionych na środku strony podłużnych prostokątów (odwołanie do strony, gdzie była dedykacja :) ), następnie dwie strony, na każdej po trzydzieści kwadratów, no i strona 69 sprzyjająca oczopląsom. Nie będę sprawdzał, czy to odwrócona strona z początku, czy po prostu podobne rozwiązanie - niech to pozostanie zagadką.
Jeszcze warto wspomnieć o okładce. Śliska i piękna, znowu kadry komiksowe z ładnie wkomponowanym tytułem. Malarstwo, komiks abstrakcyjny, róż, czerń, czerwień, biel. Na ostatniej stronie znowu motyw pięciu podłużnie ułożonych prostokątnych kadrów, tworzących w sumie kwadrat (znaczy między kadrami są przerwy), tutaj pojawia się również kolor żółty. Tak, to jest motyw ze strony 45, tylko że tam było czarno-białe (w środku książka jest czarno-biało-szara - ciekawe co było pierwsze, czy czarno-biały środek, czy kolorowa okładka).
Super się to czytało, przyjemna, pobudzająca i jednocześnie relaksująca lektura!
a przykłady tutaj:
http://rosaireappel.blogspot.com/2010/09/where-in-series-of-events.html
Potem mamy to co lubię. Najpierw strona z trzydziestoma kwadratowymi kadrami, w każdym jakiś fragment przypominający czy to zbliżenia wydruków jakichś rysunków, architekturę czy nawet jakieś wydarzenia (może to wzbijające się w niebo odrzutowce? może to zwierzęta spacerujące po wsi?).
Kolejna strona to szereg małych kadrów w kształcie leżących prostokątów. w środku biel i czerń, fragmenty czegoś, intrygujące. No i dedykacja - bardzo miło! Następna strona pusta, i dopiero po niej jest strona tytułowa. Pozwolę sobie przepisać i opisać jak to wygląda:
W H E R E
a series of events
I N
Poniżej pięć pionowych prostokątów, razem tworzą mniej więcej kwadrat. w środku - jak zwykle, jakieś krajobrazy. Pod spodem na tejże stronie jest też podpis Autorki.
Strona następna: bazgroły. tu i na następnej dominuje forma trójkąta. Pisanie bezznaczeniowe, jakby skreślone, komputerowo wygenerowane szerokie maźnięcia pędzlem. ciekawe. Może to przekrój góry, nad którą unosi się wiatr, a na górze unoszą się niosące deszcz chmury?
Przeglądnę całość. Sekwencyjnie ładnie się to rozwija. Bogactwo, nasycenie, malarstwo. Strony ponumerowane są z boku kartek. Mamy strony z pojedynczymi dużymi kadrami, strony, gdzie jest kilka kadrów, zapełniających całość jak układanka, i strony, gdzie przeważa pustka, a kadry pojawiają się od jednego do kilku. Strona 58 (nienumerowana) to dla odmiany poezja, czyli słowa i kropki, ułożone w formie wydłużonego pionowego dymka komiksowego. Przeważa słowo "events", pojawiające się jak pamiętamy w tytule albumu.
Potem jest troszkę inaczej. Serie bardzo wielu cienkich prostokątnych kadrów komiksu abstrakcyjnego, czasem zajmujące całą stronę, czasem mamy też troszkę więcej pustki.
Pod koniec albumu przypomnienie akcentów początkowych, czyli znowu dziewięć skupionych na środku strony podłużnych prostokątów (odwołanie do strony, gdzie była dedykacja :) ), następnie dwie strony, na każdej po trzydzieści kwadratów, no i strona 69 sprzyjająca oczopląsom. Nie będę sprawdzał, czy to odwrócona strona z początku, czy po prostu podobne rozwiązanie - niech to pozostanie zagadką.
Jeszcze warto wspomnieć o okładce. Śliska i piękna, znowu kadry komiksowe z ładnie wkomponowanym tytułem. Malarstwo, komiks abstrakcyjny, róż, czerń, czerwień, biel. Na ostatniej stronie znowu motyw pięciu podłużnie ułożonych prostokątnych kadrów, tworzących w sumie kwadrat (znaczy między kadrami są przerwy), tutaj pojawia się również kolor żółty. Tak, to jest motyw ze strony 45, tylko że tam było czarno-białe (w środku książka jest czarno-biało-szara - ciekawe co było pierwsze, czy czarno-biały środek, czy kolorowa okładka).
Super się to czytało, przyjemna, pobudzająca i jednocześnie relaksująca lektura!
a przykłady tutaj:
http://rosaireappel.blogspot.com/2010/09/where-in-series-of-events.html
wtorek, 27 lipca 2010
eaQ Oor
Pamiętacie czytanie Ulissesa Joyce'a? Przeglądaliście kiedyś gazety, jednocześnie surfując po kanałach telewizji i radia? No to mniej więcej podobne wrażenie odnosi się podczas czytania albumu eaQ Oor Andy'ego Martricha.
Na okładce widzimy witraż przypominający Chagall'a (może Chagall robił witraże?), w środku najpierw kilka stron minimalistycznie - podany ponownie tytuł, pusta strona, tytuł, autor, wydawca i miejsce wydania (BlazeVOX [books], Bufallo, Nowy Jork), bardziej szczegółowe notki wydawnicze, i zaczyna się treść. A nie, jednak to nie treść. Litery "B" i "X", które wziąłem za wiersz, okazują się tylko wstępem (może to odniesienie do wydawcy, od "B"laze i VO"X"?), w każdym razie następna strona jest znowu pusta, podziękowania, pusta strona, i znowu podany tytuł książki (po czym jest kolejna pusta strona, no niech będzie).
wiersze zamieszczone w tomiku przypominają fragmenty słownika. Mamy kolejność alfabetyczną, hasła i ich opisy. Powtórzenia wytłuszczonych fragmentów. Wiersz otwierający tomik, hasło przewnodnie "Entrance examinations", to właśnie takie poczwórne zestawienie haseł dotyczących egzaminów wstępnych. Pojawiają się egzaminy wstępne w ogóle, potem egzaminy wstępne do koledży, potem wymagania egzaminacyjne i wymagania egzaminacyjne dla koledży i uniwersytetów. W każdym z opisów użycia poszczególnych haseł pojawia się przywołanie szerszego zagadnienia, "koledże i uniwersytety - egzaminy wstępne". Ciekawe, wyszedł wiersz dający do myślenia. Kiedyś sam pisałem wiersze przy użyciu słownika, czyli przepisywałem fragmenty słowników. Pojawia się w takim przypadku poziom meta (odnoszący się do odgadywania, o jaki słownik chodzi) oraz poziom poetycki, odnoszący się do konkretnego zagadnienia. W tym przypadku zacząłem zastanawiać się nad amerykańskimi uczelniami wyższymi. Część większego systemu, służba państwu i społeczeństwu? Rynek, selekcja, dyscyplina. Z drugiej strony wiersz ten jest jakby brutalnie wyrwany z jakiegoś kontekstu, czyta się go, jakby świat, którego dotyczy, nie był ważny, albo już nie istniał. Ale to dopiero pierwszy wiersz, potem będzie szok.
Przewracamy kartkę, a tu nagle zdjęcie łańcuchów i jakichś zabawek, kolaż złożony z jakichś fotografii z fragmentem czyjegoś wiersza o Joannie: "She messes up the/punchline of every joke.//Can tell a Burgundy/from a Bordeaux.//And her legs.../oh yes, Joanna's legs." (przez google znalazłem że to tekst z jakiejś reklamy http://tiny.pl/h7d9p, na stronie są też jakieś fragmenty tekstów znowu przypominających słownik czy przewodnik. Jednak prawdziwym szokiem jest następna strona. Czcionka, mimo że książeczka jest pięknie wydana, przypomina prymitywne ziny wydawane kilkanaście lat temu. Tekst jest o wierszu, albo sam jest wierszem, ale to nie treść jest ważna, tylko widok. Na stronie są też dwie kolumny poboczne, jedna jakby wzięta z przywoływanego już słownika czy informatora o studiach, druga zaś to fragment zdjęcia - jest na nim chyba fragment okna i jakieś rośliny.
Następna strona, dłonie osoby kserującej, wielowarstwowe bazgroły, przypominające starożytne świątynie albo rysunki ze szkolnego zeszytu robione na nudnej lekcji. Jedziemy dalej. Może najlepiej przytoczę tekst z następnej strony: rhyi e-not in [plokh] of lineated however altogether ragged prose turns further soi e words for any of apprent of reason" (z tym że nad literą "i" w "rhyi" i w "soi" nie ma kropki). Czujecie to? To się właśnie czyta jak Joice'a. W podlinkowanym tekście o Joannie Autorka tego tekstu o reklamach też przywoływała Joice'a. Nie chcę się w to zagłębiać, po prostu chłonę. Chociaż na marginesie dodam, że całość tego albumiku to nie jest łatwa lektura. Mamy tu eklektyzm, różne rzeczy wepchane pomiędzy grzeczne okładki (na tylnej okładce fragmenty pozytywnych recenzji przygotowywanego do druku tomiku, ale wróćmy do treści). Strony nie są numerowane, więc powiedzmy, że wracamy do kolejnego utworu. Mamy tu sporo czerni, fragment plakatu, i dwa fregmenty jakiejś reklamy czy zdjęcia telewizora z paskiem tekstu na dole. Następna strona - wyśrodkowane pary słów z niektórymi literami podkreślonymi pogrubieniem i kapitalikiem, czasem mamy też w nawiasie znaki (+) albo (x), np. gaiN (+) haiKu. ostatnia linijka to słowo "daglocks" (jakieś nazwisko?, nazwa broni?). Czyli ten wiersz to kolumna trochę przypominająca zbiory równań z liter, trochę przywodząca na myśl poezję składającą się z pojedynczych słów, tylko że zestawionych w jednym megawierszu.
Kolejne dwie strony to zabawa w "co jest na tym zdjęciu", dodatkowo mamy zapiski z cyframi i innymi obliczeniami z dziedziny, której nie jestem w stanie zidentyfikować. Co do zabawy, to stawiam na zabawy pikselami, fragment skały i instrukcję obsługi pralki, jest też coś o mikrofali, no i elementy kolażu m.in. z twarzami i samochodami...
Można by tak kontynuować, albumik jest urozmaicony, mamy printscreeny, poezję konkretną, rysunki z podanymi cenami, fotografie i kolaże, wiersze wykorzystujące różne teksty z indeksów bibliotecznych, bazgroły, mapy, nuty, a nawet skan legitymacji studenckiej Andy'ego. można by, ale chyba tyle wystarczy. Tomik robi burzę w mózgu, a jednocześnie jest spokojny i cywilizowany. Lektura przyjemna, zbiorek arcyciekawy.
a tutaj link.
Na okładce widzimy witraż przypominający Chagall'a (może Chagall robił witraże?), w środku najpierw kilka stron minimalistycznie - podany ponownie tytuł, pusta strona, tytuł, autor, wydawca i miejsce wydania (BlazeVOX [books], Bufallo, Nowy Jork), bardziej szczegółowe notki wydawnicze, i zaczyna się treść. A nie, jednak to nie treść. Litery "B" i "X", które wziąłem za wiersz, okazują się tylko wstępem (może to odniesienie do wydawcy, od "B"laze i VO"X"?), w każdym razie następna strona jest znowu pusta, podziękowania, pusta strona, i znowu podany tytuł książki (po czym jest kolejna pusta strona, no niech będzie).
wiersze zamieszczone w tomiku przypominają fragmenty słownika. Mamy kolejność alfabetyczną, hasła i ich opisy. Powtórzenia wytłuszczonych fragmentów. Wiersz otwierający tomik, hasło przewnodnie "Entrance examinations", to właśnie takie poczwórne zestawienie haseł dotyczących egzaminów wstępnych. Pojawiają się egzaminy wstępne w ogóle, potem egzaminy wstępne do koledży, potem wymagania egzaminacyjne i wymagania egzaminacyjne dla koledży i uniwersytetów. W każdym z opisów użycia poszczególnych haseł pojawia się przywołanie szerszego zagadnienia, "koledże i uniwersytety - egzaminy wstępne". Ciekawe, wyszedł wiersz dający do myślenia. Kiedyś sam pisałem wiersze przy użyciu słownika, czyli przepisywałem fragmenty słowników. Pojawia się w takim przypadku poziom meta (odnoszący się do odgadywania, o jaki słownik chodzi) oraz poziom poetycki, odnoszący się do konkretnego zagadnienia. W tym przypadku zacząłem zastanawiać się nad amerykańskimi uczelniami wyższymi. Część większego systemu, służba państwu i społeczeństwu? Rynek, selekcja, dyscyplina. Z drugiej strony wiersz ten jest jakby brutalnie wyrwany z jakiegoś kontekstu, czyta się go, jakby świat, którego dotyczy, nie był ważny, albo już nie istniał. Ale to dopiero pierwszy wiersz, potem będzie szok.
Przewracamy kartkę, a tu nagle zdjęcie łańcuchów i jakichś zabawek, kolaż złożony z jakichś fotografii z fragmentem czyjegoś wiersza o Joannie: "She messes up the/punchline of every joke.//Can tell a Burgundy/from a Bordeaux.//And her legs.../oh yes, Joanna's legs." (przez google znalazłem że to tekst z jakiejś reklamy http://tiny.pl/h7d9p, na stronie są też jakieś fragmenty tekstów znowu przypominających słownik czy przewodnik. Jednak prawdziwym szokiem jest następna strona. Czcionka, mimo że książeczka jest pięknie wydana, przypomina prymitywne ziny wydawane kilkanaście lat temu. Tekst jest o wierszu, albo sam jest wierszem, ale to nie treść jest ważna, tylko widok. Na stronie są też dwie kolumny poboczne, jedna jakby wzięta z przywoływanego już słownika czy informatora o studiach, druga zaś to fragment zdjęcia - jest na nim chyba fragment okna i jakieś rośliny.
Następna strona, dłonie osoby kserującej, wielowarstwowe bazgroły, przypominające starożytne świątynie albo rysunki ze szkolnego zeszytu robione na nudnej lekcji. Jedziemy dalej. Może najlepiej przytoczę tekst z następnej strony: rhyi e-not in [plokh] of lineated however altogether ragged prose turns further soi e words for any of apprent of reason" (z tym że nad literą "i" w "rhyi" i w "soi" nie ma kropki). Czujecie to? To się właśnie czyta jak Joice'a. W podlinkowanym tekście o Joannie Autorka tego tekstu o reklamach też przywoływała Joice'a. Nie chcę się w to zagłębiać, po prostu chłonę. Chociaż na marginesie dodam, że całość tego albumiku to nie jest łatwa lektura. Mamy tu eklektyzm, różne rzeczy wepchane pomiędzy grzeczne okładki (na tylnej okładce fragmenty pozytywnych recenzji przygotowywanego do druku tomiku, ale wróćmy do treści). Strony nie są numerowane, więc powiedzmy, że wracamy do kolejnego utworu. Mamy tu sporo czerni, fragment plakatu, i dwa fregmenty jakiejś reklamy czy zdjęcia telewizora z paskiem tekstu na dole. Następna strona - wyśrodkowane pary słów z niektórymi literami podkreślonymi pogrubieniem i kapitalikiem, czasem mamy też w nawiasie znaki (+) albo (x), np. gaiN (+) haiKu. ostatnia linijka to słowo "daglocks" (jakieś nazwisko?, nazwa broni?). Czyli ten wiersz to kolumna trochę przypominająca zbiory równań z liter, trochę przywodząca na myśl poezję składającą się z pojedynczych słów, tylko że zestawionych w jednym megawierszu.
Kolejne dwie strony to zabawa w "co jest na tym zdjęciu", dodatkowo mamy zapiski z cyframi i innymi obliczeniami z dziedziny, której nie jestem w stanie zidentyfikować. Co do zabawy, to stawiam na zabawy pikselami, fragment skały i instrukcję obsługi pralki, jest też coś o mikrofali, no i elementy kolażu m.in. z twarzami i samochodami...
Można by tak kontynuować, albumik jest urozmaicony, mamy printscreeny, poezję konkretną, rysunki z podanymi cenami, fotografie i kolaże, wiersze wykorzystujące różne teksty z indeksów bibliotecznych, bazgroły, mapy, nuty, a nawet skan legitymacji studenckiej Andy'ego. można by, ale chyba tyle wystarczy. Tomik robi burzę w mózgu, a jednocześnie jest spokojny i cywilizowany. Lektura przyjemna, zbiorek arcyciekawy.
a tutaj link.
piątek, 21 maja 2010
nogi na biurko, czyli delektowanie się bigosem
Wczoraj podczas egzaminu ustnego jeden ze studentów zaczął podpowiadać osobie odpowiadającej. Kilka dni wcześniej może bym się tylko skrzywił, albo nawet nic bym nie zrobił, ewentualnie poprosił bym żeby przestał. Jednakże, po lekturze bigosu inaczej patrzę na takie działania. Zapytałem, po co to robi, i powiedziałem że przecież to nie ma sensu. Można by jeszcze dodać, że to szkodzi Polsce - bo o tym właśnie przypomina książka "Jak ugotować polski bigos".
Książka Wojciecha Turyka nie jest diagnozą ani receptą, jest natomiast potężną inspiracją. Nie wiem, czy bigos jest daniem znanym w innych krajach, ale użycie w tytule sformułowania "polski bigos" jest moim zdaniem majstersztykiem. Poza tym cała książka jest napisana barwnie, w sposób autentyczny i ciekawy. Przeczytałem ją prawie jednym tchem, a podczas przerw w czytaniu myślałem o tym, żeby wrócić do lektury. Z zainteresowaniem zapoznawałem się z wątkami autobiograficznymi, niekiedy przypominającymi dobrą powieść. Twarda oprawa, przyjemny w dotyku papier, logiczny układ poszczególnych rozdziałów - to kolejne czynniki zachęcające do czytania.
Omawianej książce może być przypisana rola zachęcająca do dyskusji na wiele tematów, ogólnych i szczegółowych, o znaczeniu podstawowym i marginalnym. Umiejętność dyskutowania powinna być w miarę możliwości pielęgnowana i traktowana jako istotny element edukacji. Właśnie zawarte w książce uwagi dotyczące edukacji są jednymi z trafniejszych rozwiązań proponowanych przez Autora. Powinny być on przeczytane bardzo dokładnie. Niektóre pomysły wymagają dopracowania, niektóre trzeba odrzucić, ale niektóre mogły by być z powodzeniem wdrożone. Jak zauważa Autor, na edukację należy patrzeć całościowo, jako na system, i systemowo należy go ulepszać, jednakże poszczególne przykłady i sugestie mogły by być świetnym wprowadzeniem do dyskusji.
Dwukrotnie byłem w Stanach Zjednoczonych Ameryki, pierwszy pobyt wspominam źle, drugi dobrze, ale podczas obu czegoś się nauczyłem. Polska wiele mogłaby zyskać, wysyłając szerokie rzesze osób na edukację np. do Szwecji, Anglii, czy właśnie do USA. Dobrym rozwiązaniem jest w wielu przypadkach także zapraszanie do szkół różnych szczebli nauczycieli z takich krajów. Podczas studiów, na UMCS w Lublinie, uczęszczałem na zajęcia prowadzone przez wykładowcę amerykańskiego. Po odrzuceniu otoczki propagandowej, dało się bardzo wiele skorzystać z tych zajęć, i wiele zaobserwować. Poza konkretnymi informacjami ważna też była forma przekazywania poszczególnych treści - bardzo klarowna, obrazowa i w miarę nieformalna. Mimo, że wiele amerykańskich rozwiązań w zakresie edukacji jest uznawanych w Polsce za kontrowersyjne, to jednak plusy zdecydowanie przeważają nad minusami tamtego systemu, i wiele rzeczy powinno być umiejętnie przenoszonych na nasz grunt. Poza tym wiedza praktyczna o metodach nauczania stosowanych w USA może być elementem poszerzania horyzontów, i nawet jeśli niektóre rozwiązania nie będą stosowane, to świadomość ich istnienia może ulepszyć podejście do metod tradycyjnych.
Autor wielokrotnie porusza się wokół tematyki związanej z religią, czy bardziej z jej instytucjonalnymi przejawami. Nie dochodzi jednakże do kluczowego wniosku, że omawiane problemy wynikają z dominacji katolicyzmu. Moim zdaniem, spędzenie jakiegoś czasu w krajach takich jak Włochy czy nawet Francja prowadziło by do podobnych wniosków, a życie tam dostarczyło by wielu przykładów zepsucia w sferze polityki czy codziennych zachowań. Polska nie jest tu wyjątkiem, chociaż oczywiście ma swoją specyfikę, choćby w postaci tytułowego bigosu. I właśnie specyfika poszczególnych krajów łączyć się może z tym "jak źle tam jest". W krajach katolickich ludzie w większości nie są normalni, i nie należy się po nich spodziewać zachowań odpowiedzialnych czy uczciwych. Jednakże silne we Francji ruchy antyklerykalne umożliwiają uniknięcie np. wyłącznie ogłupiającej roli telewizji. Przywoływane w książce przykłady wspaniałej włoskiej architektury związane są z fermentem religijnym z czasów Odrodzenia. Pojawiające się w kilku fragmentach książki wrzucanie Polski do jednego worka z Ukrainą i z Rosją natomiast nie zbliża nas do właściwej oceny sytuacji poszczególnych krajów.
Wiele obserwacji zawartych w książce pozwala otworzyć oczy na otaczające nas problemy. Jednakże wiele proponowanych rozwiązań uważam za błędne czy za uproszczone. Dwie kwestie, czyli dotyczące możliwości reformy Kościoła katolickiego jak i nastawienia do lewicy, uważam za ujęte wręcz w sposób szkodliwy.
Niektóre informacje dotyczące Ameryki, mimo tego, że moja wiedza na jej temat jest dużo uboższa niż wiedza Autora, mogłem uznać za nieścisłe. Np. początki Stanów Zjednoczonych Ameryki wiążą się nie tylko z purytanizmem (chociaż jego rola jest w wielu kwestiach wielka, a dla gospodarki bardzo pozytywna), ale także z antyklerykalizmem. Napis o treści religijnej zaczął być umieszczany na banknotach dolarowych długo po powstaniu tej waluty, a wprowadzony został podstępnie i przy szeregu sprzeciwów. Sprawa wiz dla obywateli Polski w książce została przedstawiona jednostronnie, i jest tylko powielaniem amerykańskiej propagandy (to nie jest tak, że odsetek wniosków rozpatrzonych odmownie wynika tylko z prób jechania do Ameryki osób, które zamierzają tam pracować nielegalnie - należy pamiętać też o tym, że urzędnicy z ambasady USA mają nieformalne zalecenia odmawiania wydania wizy pewnej części osób, właśnie po to, aby ilość odmów nie obniżyła się do poziomu uprawniającego do znoszenia wiz wobec obywateli danego kraju). Nawet jeśli nie wszystkich te słowa przekonają, to należy je brać pod uwagę jako jeden z dopuszczalnych poglądów - a Autor wielokrotnie podkreśla znaczenie poszanowania różnych opinii i rolę szacunku dla współobywateli, mających różne opinie.
Stosunek Stanów Zjednoczonych Ameryki do Unii Europejskiej nie jest jednoznaczny. Autor tylko w pewnym stopniu wypowiedział się w temacie miejsca Polski w Europie. Nie jest to zarzut, gdyż nie o tym miała być ta książka, jednakże taki sposób opisu sprzyja działaniom amerykańskim osłabiającym jedność Unii. Właśnie Unia Europejska może być traktowana jako równorzędny partner Ameryki, zaś rolą Polski jest przede wszystkim jak najlepsze współdziałanie z innymi krajami unijnymi.
Wielkim dla mnie wyróżnieniem było przywołanie w książce cytatów mojej osoby. Kiedy pod mottem przywołanym nad jednym z rozdziałów przeczytałem moje nazwisko, byłem zaskoczony (najpierw przeczytałem myśl, pomyślałem "zgadzam się, ciekawe kto to powiedział"), a nawet poczułem się lekko skrępowany. Chociaż przyznaję, bardzo mi miło, chyba właśnie po to piszę - to znaczy nie po to, żeby być cytowanym, ale po to, żeby ktoś uznał moje słowa za na tyle trafne, żeby np. zechciał je umieścić jako motto przed swoim tekstem. Zapewne również w podobnych celach pisze Wojciech Turyk - żeby oddziaływać. Oczywiście Autor bigosu wie najlepiej, co chce ze swoim potencjałem zrobić. O ile nie będzie koncentrował się na destrukcji, tylko na działaniach pozytywnych, o ile będzie umiał słuchać argumentów, i wdrażać wartościowe rozwiązania w życie, to może wnieść do swojego otoczenia bardzo wiele. Czy uzna, że ta książka to spełnienie misji, czy wykorzysta swój autentyczny talent pisarski i będzie pisał kolejne dzieła, czy zajmie się działalnością społeczną, czy skoncentruje się na działaniach kulinarnych, albo jeszcze innych?
Wojciech Turyk: Jak ugotować polski bigos - refleksje Polaka ukształtowanego w USA, wydawnictwo Novae Res, Warszawa 2010, ss. 259.
Książka Wojciecha Turyka nie jest diagnozą ani receptą, jest natomiast potężną inspiracją. Nie wiem, czy bigos jest daniem znanym w innych krajach, ale użycie w tytule sformułowania "polski bigos" jest moim zdaniem majstersztykiem. Poza tym cała książka jest napisana barwnie, w sposób autentyczny i ciekawy. Przeczytałem ją prawie jednym tchem, a podczas przerw w czytaniu myślałem o tym, żeby wrócić do lektury. Z zainteresowaniem zapoznawałem się z wątkami autobiograficznymi, niekiedy przypominającymi dobrą powieść. Twarda oprawa, przyjemny w dotyku papier, logiczny układ poszczególnych rozdziałów - to kolejne czynniki zachęcające do czytania.
Omawianej książce może być przypisana rola zachęcająca do dyskusji na wiele tematów, ogólnych i szczegółowych, o znaczeniu podstawowym i marginalnym. Umiejętność dyskutowania powinna być w miarę możliwości pielęgnowana i traktowana jako istotny element edukacji. Właśnie zawarte w książce uwagi dotyczące edukacji są jednymi z trafniejszych rozwiązań proponowanych przez Autora. Powinny być on przeczytane bardzo dokładnie. Niektóre pomysły wymagają dopracowania, niektóre trzeba odrzucić, ale niektóre mogły by być z powodzeniem wdrożone. Jak zauważa Autor, na edukację należy patrzeć całościowo, jako na system, i systemowo należy go ulepszać, jednakże poszczególne przykłady i sugestie mogły by być świetnym wprowadzeniem do dyskusji.
Dwukrotnie byłem w Stanach Zjednoczonych Ameryki, pierwszy pobyt wspominam źle, drugi dobrze, ale podczas obu czegoś się nauczyłem. Polska wiele mogłaby zyskać, wysyłając szerokie rzesze osób na edukację np. do Szwecji, Anglii, czy właśnie do USA. Dobrym rozwiązaniem jest w wielu przypadkach także zapraszanie do szkół różnych szczebli nauczycieli z takich krajów. Podczas studiów, na UMCS w Lublinie, uczęszczałem na zajęcia prowadzone przez wykładowcę amerykańskiego. Po odrzuceniu otoczki propagandowej, dało się bardzo wiele skorzystać z tych zajęć, i wiele zaobserwować. Poza konkretnymi informacjami ważna też była forma przekazywania poszczególnych treści - bardzo klarowna, obrazowa i w miarę nieformalna. Mimo, że wiele amerykańskich rozwiązań w zakresie edukacji jest uznawanych w Polsce za kontrowersyjne, to jednak plusy zdecydowanie przeważają nad minusami tamtego systemu, i wiele rzeczy powinno być umiejętnie przenoszonych na nasz grunt. Poza tym wiedza praktyczna o metodach nauczania stosowanych w USA może być elementem poszerzania horyzontów, i nawet jeśli niektóre rozwiązania nie będą stosowane, to świadomość ich istnienia może ulepszyć podejście do metod tradycyjnych.
Autor wielokrotnie porusza się wokół tematyki związanej z religią, czy bardziej z jej instytucjonalnymi przejawami. Nie dochodzi jednakże do kluczowego wniosku, że omawiane problemy wynikają z dominacji katolicyzmu. Moim zdaniem, spędzenie jakiegoś czasu w krajach takich jak Włochy czy nawet Francja prowadziło by do podobnych wniosków, a życie tam dostarczyło by wielu przykładów zepsucia w sferze polityki czy codziennych zachowań. Polska nie jest tu wyjątkiem, chociaż oczywiście ma swoją specyfikę, choćby w postaci tytułowego bigosu. I właśnie specyfika poszczególnych krajów łączyć się może z tym "jak źle tam jest". W krajach katolickich ludzie w większości nie są normalni, i nie należy się po nich spodziewać zachowań odpowiedzialnych czy uczciwych. Jednakże silne we Francji ruchy antyklerykalne umożliwiają uniknięcie np. wyłącznie ogłupiającej roli telewizji. Przywoływane w książce przykłady wspaniałej włoskiej architektury związane są z fermentem religijnym z czasów Odrodzenia. Pojawiające się w kilku fragmentach książki wrzucanie Polski do jednego worka z Ukrainą i z Rosją natomiast nie zbliża nas do właściwej oceny sytuacji poszczególnych krajów.
Wiele obserwacji zawartych w książce pozwala otworzyć oczy na otaczające nas problemy. Jednakże wiele proponowanych rozwiązań uważam za błędne czy za uproszczone. Dwie kwestie, czyli dotyczące możliwości reformy Kościoła katolickiego jak i nastawienia do lewicy, uważam za ujęte wręcz w sposób szkodliwy.
Niektóre informacje dotyczące Ameryki, mimo tego, że moja wiedza na jej temat jest dużo uboższa niż wiedza Autora, mogłem uznać za nieścisłe. Np. początki Stanów Zjednoczonych Ameryki wiążą się nie tylko z purytanizmem (chociaż jego rola jest w wielu kwestiach wielka, a dla gospodarki bardzo pozytywna), ale także z antyklerykalizmem. Napis o treści religijnej zaczął być umieszczany na banknotach dolarowych długo po powstaniu tej waluty, a wprowadzony został podstępnie i przy szeregu sprzeciwów. Sprawa wiz dla obywateli Polski w książce została przedstawiona jednostronnie, i jest tylko powielaniem amerykańskiej propagandy (to nie jest tak, że odsetek wniosków rozpatrzonych odmownie wynika tylko z prób jechania do Ameryki osób, które zamierzają tam pracować nielegalnie - należy pamiętać też o tym, że urzędnicy z ambasady USA mają nieformalne zalecenia odmawiania wydania wizy pewnej części osób, właśnie po to, aby ilość odmów nie obniżyła się do poziomu uprawniającego do znoszenia wiz wobec obywateli danego kraju). Nawet jeśli nie wszystkich te słowa przekonają, to należy je brać pod uwagę jako jeden z dopuszczalnych poglądów - a Autor wielokrotnie podkreśla znaczenie poszanowania różnych opinii i rolę szacunku dla współobywateli, mających różne opinie.
Stosunek Stanów Zjednoczonych Ameryki do Unii Europejskiej nie jest jednoznaczny. Autor tylko w pewnym stopniu wypowiedział się w temacie miejsca Polski w Europie. Nie jest to zarzut, gdyż nie o tym miała być ta książka, jednakże taki sposób opisu sprzyja działaniom amerykańskim osłabiającym jedność Unii. Właśnie Unia Europejska może być traktowana jako równorzędny partner Ameryki, zaś rolą Polski jest przede wszystkim jak najlepsze współdziałanie z innymi krajami unijnymi.
Wielkim dla mnie wyróżnieniem było przywołanie w książce cytatów mojej osoby. Kiedy pod mottem przywołanym nad jednym z rozdziałów przeczytałem moje nazwisko, byłem zaskoczony (najpierw przeczytałem myśl, pomyślałem "zgadzam się, ciekawe kto to powiedział"), a nawet poczułem się lekko skrępowany. Chociaż przyznaję, bardzo mi miło, chyba właśnie po to piszę - to znaczy nie po to, żeby być cytowanym, ale po to, żeby ktoś uznał moje słowa za na tyle trafne, żeby np. zechciał je umieścić jako motto przed swoim tekstem. Zapewne również w podobnych celach pisze Wojciech Turyk - żeby oddziaływać. Oczywiście Autor bigosu wie najlepiej, co chce ze swoim potencjałem zrobić. O ile nie będzie koncentrował się na destrukcji, tylko na działaniach pozytywnych, o ile będzie umiał słuchać argumentów, i wdrażać wartościowe rozwiązania w życie, to może wnieść do swojego otoczenia bardzo wiele. Czy uzna, że ta książka to spełnienie misji, czy wykorzysta swój autentyczny talent pisarski i będzie pisał kolejne dzieła, czy zajmie się działalnością społeczną, czy skoncentruje się na działaniach kulinarnych, albo jeszcze innych?
Wojciech Turyk: Jak ugotować polski bigos - refleksje Polaka ukształtowanego w USA, wydawnictwo Novae Res, Warszawa 2010, ss. 259.
poniedziałek, 10 maja 2010
multikierunkowcy
ukazał się albumik komiksowy "Multikierunkowcy", rysowany przez Jarka Kozłowskiego do mojego scenariusza. zapraszam do czytania wersji elektronicznej komiksu:
http://multikierunkowcy.blogspot.com
niedziela, 7 marca 2010
niedziela, 17 stycznia 2010
xerolage 45 - d ww hy dddd EElio
otrzymałem pocztą album xerolage 45 d ww hy dddd EElio Andy'ego Martricha. znacie tego autora, jedno jego dzieło było tu już recenzowane, poza tym Andy brał udział w antologii pasków poemiksowych. no to teraz o samym albumiku: czarno-biały, z początku wyglądał jak ksero, ale dotykowo oceniam, że to jednak druk. okładka też czarno-biała, ciut grubsza - a to dodaje profesjonalizmu.
dzieło jest zadedykowane głównemu bohaterowi utworu, Keithowi Elliotowi Adamsowi. 24 ponumerowane strony zapełniają się elementami colleagu, z charakterystycznym elementem wielokrotnego drukowania tekstu. czcionka przypominająca Courier New bold, albo jej lustrzane odbicie - w każdym razie litery mają jednakową szerokość, co stwarza nastrój technicznego uporządkowania.
niektóre kadry przypominają budową poetyckie utwory z epoki wiersza białego, są też motywy szachownicy, planu miasta, nut, kodu kreskowego, zdjęć ludzi, ich twarzy, czy też fragmentów twarzy (ust, oczu), jak również pikselowo uproszczone fotografie krajobrazów. czasem element fotograficzny przeważa, osią utworu jednak moim zdaniem jest wspomniany już motyw wiersza, traktowanego zaiste poemiksowo, jako centralny element kadru.
niektóre fragmenty czy śródtytuły da się odczytać, zaczerpnięte zostały zapewne z jakichś ogłoszeń, niektóre zaś z tekstów piosenek czy poezji miłosnej. równiez pojawia się motyw metatekstowy czy też autotematyczny, kiedy czytamy o collegau, o wierszu. słowo "wiersz" (poem) pojawia się tu zresztą wielokrotnie. poza tym wspomnianych jest wiele postaci, w jakiś sposób związanych z literaturą (Antygona, Edyp, T.S. Eliot - acha, Ziemia Jałowa. faktycznie, została przywołana we wstępie, zatem wspomniane teksty zaczerpnięte zostały z omówień tego poematu).
dotarłem do końca, na przedostatniej stronie okładki znajduje się zdjęcie Andy'ego, obok rysunków przypominających bohaterów kreskówek. jest też omówienie dorobku i działalności Andy'ego. sięgam na ostatnią stronę, tak jak myślałem, jest ISSN. czyli jest to czasopismo. omówienie tytułu xerolage 45 - kserografia, collage, wizualna i konkretna poezja. ciekawe. dzieło pozostawia szereg pytań. może tak miało być. w każdym razie jest super.
wracam na drugą stronę, podaję link: http://xexoxial.org.
dzieło jest zadedykowane głównemu bohaterowi utworu, Keithowi Elliotowi Adamsowi. 24 ponumerowane strony zapełniają się elementami colleagu, z charakterystycznym elementem wielokrotnego drukowania tekstu. czcionka przypominająca Courier New bold, albo jej lustrzane odbicie - w każdym razie litery mają jednakową szerokość, co stwarza nastrój technicznego uporządkowania.
niektóre kadry przypominają budową poetyckie utwory z epoki wiersza białego, są też motywy szachownicy, planu miasta, nut, kodu kreskowego, zdjęć ludzi, ich twarzy, czy też fragmentów twarzy (ust, oczu), jak również pikselowo uproszczone fotografie krajobrazów. czasem element fotograficzny przeważa, osią utworu jednak moim zdaniem jest wspomniany już motyw wiersza, traktowanego zaiste poemiksowo, jako centralny element kadru.
niektóre fragmenty czy śródtytuły da się odczytać, zaczerpnięte zostały zapewne z jakichś ogłoszeń, niektóre zaś z tekstów piosenek czy poezji miłosnej. równiez pojawia się motyw metatekstowy czy też autotematyczny, kiedy czytamy o collegau, o wierszu. słowo "wiersz" (poem) pojawia się tu zresztą wielokrotnie. poza tym wspomnianych jest wiele postaci, w jakiś sposób związanych z literaturą (Antygona, Edyp, T.S. Eliot - acha, Ziemia Jałowa. faktycznie, została przywołana we wstępie, zatem wspomniane teksty zaczerpnięte zostały z omówień tego poematu).
dotarłem do końca, na przedostatniej stronie okładki znajduje się zdjęcie Andy'ego, obok rysunków przypominających bohaterów kreskówek. jest też omówienie dorobku i działalności Andy'ego. sięgam na ostatnią stronę, tak jak myślałem, jest ISSN. czyli jest to czasopismo. omówienie tytułu xerolage 45 - kserografia, collage, wizualna i konkretna poezja. ciekawe. dzieło pozostawia szereg pytań. może tak miało być. w każdym razie jest super.
wracam na drugą stronę, podaję link: http://xexoxial.org.
środa, 6 stycznia 2010
relacje interpersonalne
przyszła z drukarni książka "Relacje interpersonalne z perspektywy nauk administracyjnych". powiedziałem jej "cześć, ładnie wyglądasz!", a ona otworzyła się przede mną.
treść książki tutaj: http://www.scribd.com/doc/23840412/relacje
Subskrybuj:
Posty (Atom)