- Co trzeba zrobić, żeby w Polsce było lepiej, lub przynajmniej żeby nie było gorzej?
Uważam, że działania w większości powinny polaryzować się na dwóch polach: po pierwsze, ekonomicznym. Po drugie: stosunku państwa do obywatela. W pierwszym przypadku chodzi przede wszystkim o przeniesienie środka ciężkości wartości na jakich budujemy konkurencyjność polskiej gospodarki - musimy przejść z promowania jej poprzez tanią siłę roboczą na konkurowanie technologiami, jakością i innowacyjnością. W tym celu niezbędne jest uwolnienie potencjału polskich firm oraz dostarczenie dodatkowego kapitału tam, gdzie go brakuje. W praktyce oznaczałoby to wprowadzenie zasady rozpatrywania wątpliwości w prawie podatkowym na korzyść płatnika, zasady milczącej zgody, oraz instytucji "Firmy na próbę". O takich truizmach jak inkubatory przedsiębiorczości czy (częściowo) bezpłatne doradztwo dla małych przedsiębiorstw i osób planujących założyć własny biznes, aktywizacji bezrobotnych, nisko lub wcale nieoprocentowanych kredytach lub innych formach dofinansowania nawet nie wspominam. Państwo również powinno samo inwestować w strategiczne gałęzie polskiej gospodarki, tworząc podmioty działające według praw rynku ale uruchamiane z kapitału państwowego. Wreszcie, należy odejść od tej specyfiki polityki wobec dużych, międzynarodowych korporacji, która sprawia że polska gospodarka nabiera cech zbliżonych do gospodarki kolonialnej: należy powstrzymać zagraniczne firmy od pozbawionego kontroli wyprowadzania środków z Polski, zwykle z pominięciem opodatkowania. Należy tego dokonać poprzez zmianę zasad opodatkowania podatkiem CIT, oraz przez wprowadzenie podatku transferowego oraz tzw. podatku wyjścia.
Jeśli chodzi o stosunek państwa do obywatela, kluczowe są kwestie o których już wspomniałem (milcząca zgoda, doradztwo) mające zastosowanie nie tylko do przedsiębiorstw, ale także do osób fizycznych. Konieczna jest także zmiana sposobu, w jaki sami urzędnicy postrzegają swoją rolę: musi mniej opierać się ona na kontroli, a bardziej na pomocy. Urzędnicy muszą dodatkowo być lepiej merytorycznie przygotowani do wypełniania swoich zadań, ponosić osobistą odpowiedzialność za swoje decyzje, oraz nie mogą im być narzucane różnego rodzaju plany, w praktyce wymagające przeprowadzania swoistych "polowań na obywatela". Kluczowa jest także kwestia dotrzymywania zobowiązań przez państwo - kluczowa w kontekście pytania "Co robić, żeby nie było gorzej?" - wiemy już, że system emerytalny jest niewydolny, i jestem także przekonany że będzie on niewydolny tak długo, jak długo nie zostanie gruntownie przebudowany. Prawda jest bowiem taka, że słynnym "67" kupiliśmy sobie trochę czasu, ale nie zażegnaliśmy widma katastrofy - do tego niezbędna jest reforma. Twój Ruch widzi rozwiązanie problemu między innymi w likwidacji ZUS i przejściu na system emerytur obywatelskich, wypłacanych z budżetu państwa. Zapewni to równe traktowanie wszystkich obywateli, uproszczenie prawa, procedur i mechanizmów wypłaty należności oraz zapewni taką wysokość emerytur, aby wreszcie wystarczały one na przeżycie. Co nie mniej ważne, ograniczy też koszty obsługi, które dzisiaj dobijają i tak przeciążony system.
- Czy lewica w Polsce jest sprawna organizacyjnie?
Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony, wyników partii lewicowych w poprzednich wyborach nie można nazwać inaczej, niż porażką. Z drugiej jednak strony, może to wynikać nie tylko z braków natury organizacyjnej, ale także swoiście pojętej "koniunktury". Dwuznaczne odpowiedzi daje też analiza innych czynników, takich jak na przykład składanie list poparcia do PKW: największe partie bez trudu poradziły sobie z tym zadaniem, ale np. Partia Zielonych miewa z tym problemy. Jednak najnowsze sondaże dają koalicji lewicy Lewica Razem wyniki na poziomie kwalifikującym się powyżej progu wyborczego, które jednocześnie bliskie są wynikom Ruchu Palikota z 2011 roku. W tej sytuacji tak naprawdę ta kampania będzie wyznacznikiem tego, czy lewica sobie z takim wyzwaniem poradzi i nie zmarnuje swojego potencjału, a więc czy między innymi jest organizacyjnie sprawna. Zresztą, sądzę że ten akurat parametr jest raczej zróżnicowany ze względu na partie polityczne, a nie stronę sceny politycznej.
- Rosja chce wojny, i PiS chce wojny. Czy politycy w Polsce dostrzegają, że rosyjskie służby mogą dążyć do umożliwienia dojścia władzy przez PiS, m.in. skłócając lewicę?
Przy całym oburzeniu wobec polityki Rosji wobec państw ościennych oraz reszty świata, nie jestem pewny czy Rosja rzeczywiście chce wojny o większym zakresie - w rozumieniu konfrontacji szerszej, aniżeli wyłącznie ta na Ukrainie. Sądzę, że nawet Władimir Putin - mówiąc kolokwialnie - nie jest na tyle szalony, aby dążyć do takiego starcia - nie dlatego, że szanse Rosji byłyby zerowe, ale dlatego że taka wojna byłaby szalenie wyniszczająca i wymagająca ogromnych wyrzeczeń po obu stronach. Zastanawiam się, czy Putin nie zrealizował już swojego planu ekspansji na kolejne lata.
Sądzę że politycy PiS doskonale wiedzą o tym, że groźba wojny w którą byłaby bezpośrednio zaangażowana Polska w najbliższych latach praktycznie nie istnieje i że ich działania to w istocie - całkowicie świadome - wymachiwanie szabelką w próżni, to znaczy działania czysto polityczne, przeznaczone tylko "na rynek wewnętrzny". Jednak w rzeczy samej znamienne jest, że to właśnie ta opcja, która z największym zaangażowaniem doszukuje się rosyjskich wpływów i rosyjskiej agentury, sama działa najbardziej na korzyść Rosji - nie poprzez sprowadzanie realnej groźby konfrontacji militarnej, ale przez destabilizację polityki wewnętrznej, podkopywanie zaufania obywateli do państwa poprzez zbyt daleko posunięte zarzuty wobec systemu wyborczego, a więc - otwarcie mówiąc - poprzez psychologiczny i informacyjny sabotaż.
Również w kontekście walki informacyjnej, jaką Federacja Rosyjska prowadzi w Polsce na przykład poprzez słynne niedawno audycje Radia Sputnik, celowe skłócanie sił politycznych mogących stanowić zagrożenie dla tej paradoksalnie, komicznie prorosyjskiej opcji, stanowi realną groźbę. Problem polega jednak na tym, że nie dysponujemy dowodami i poruszamy się cały czas w obszarze domysłów, a stwierdzenie że są to działania celowe i przemyślane to oskarżenia bardzo ciężkiego kalibru.
- Jak powinna wyglądać polityka imigracyjna Unii Europejskiej?
Powinna być liberalna. Z jednej strony, kiedy mówimy o uchodźcach lub imigrantach z krajów rozwijających się, musimy stosować liberalne podejście z pobudek czysto altruistycznych i humanitarnych - to są ludzie, którzy znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji: miejsca w których mieszkali przestały być bezpieczne, życie ich i ich bliskich jest zagrożone, podobnie jak ich wolność oraz zabezpieczenie podstawowych kwestii bytowych. Odmawianie im pomocy byłoby po prostu nieludzkie i niegodne państw Unii Europejskiej, która na sztandarach ma wartości zupełnie przeciwne ksenofobii czy izolacjonizmowi. Natomiast w szerszym, bardziej ekonomicznym kontekście, liberalna polityka imigracyjna stanowi szansę na przezwyciężenie problemów gospodarczych wynikających ze struktury wiekowej społeczeństw krajów europejskich oraz niskiego, często wręcz ujemnego przyrostu naturalnego. Przy takim wykorzystaniu całego zjawiska argument odnoszący się do jakoby bardzo wysokich kosztów generowanych przez napływ imigrantów traci sens - właściwie, po klęsce szeregu innych instrumentów stosowanych do ustabilizowania struktury wieku, jest to jedna z ostatnich, jeśli nie ostatnia nasza szansa na powstrzymanie krachu systemów emerytalnych i potencjalnego kryzysu. Również argument odnoszący się do zagrożenia terrorystycznego jest absurdalny, jeśli nie kuriozalny, w tym sensie że przy skali napływu imigrantów o której mówimy terroryzm jest zjawiskiem marginalnym. W zasadzie jest to bardziej straszak wykorzystywany przez pewne środowiska do wzbudzania negatywnych emocji wokół imigrantów. Zagrożenie z ich strony nie jest wcale dużo większe niż ze strony rdzennej ludności państw Unii Europejskiej.
- Co Pan sądzi o wolnościach obywatelskich w Polsce?
Sytuacja pod tym względem jest dwojaka: z jednej strony mamy olbrzymią rzeszę ludzi, którzy - czasem mam takie wrażenie - żyją w innym kraju niż ja. Mówią o tym, że wolność słowa nie istnieje, a za działalność polityczną spotykają ich represje. Ja jednak uważam, że pod tym względem polski system działa niemal doskonale, i ani wolność słowa ani wolność stowarzyszania się czy prowadzenia działalności politycznej raczej nie są zagrożone. Po prostu pewnym środowiskom wydaje się, że ich wolność jest ograniczona wtedy, kiedy nie mogą obrażać i bezkarnie atakować innych ludzi. Tymczasem ja otwarcie Panu powiem, że z wielu powodów nie lubię na przykład premier Kopacz, a jednak po publikacji tego tekstu nie będę się obawiał represji politycznych. Tymczasem niektórym wydaje się, że jeśli tę samą panią premier zwyzywają i wyplują z siebie w jej kierunku falę insynuacji, to jest to równoznaczne z rzeczową krytyką. Ale tak się składa, że w Polsce - jak w większości europejskich krajów - nie można obrażać i bezpodstawnie oskarżać nikogo, ale za to można krytykować. Także Kościół katolicki zwykł raz po raz ogłaszać, że po raz kolejny pada ofiarą dyskryminacji, podczas kiedy jego przedstawiciele poprzez "dyskryminację" często rozumieją każdy przypadek, kiedy Kościół i skupione wokół niego instytucje nie otrzymują automatycznie tego o co wnioskują. Tak było między innymi w sprawie miejsca na naziemnym multipleksie cyfrowym dla Telewizji Trwam - Trwam z własnej winy, kiedy nie dopełniła formalności, nie otrzymała tam miejsca... po czym ogłosiła, że padła ofiarą skandalicznej dyskryminacji i próby ograniczenia wolności mediów. Wspominam o tym, bo jest to znamienny przypadek.
Tymczasem problem w rzeczywistości nie leży na polu tych wolności, o których przed chwilą wspomniałem: problem leży w nadmiernej kontroli pewnych dziedzin życia, mających na pozór niewiele wspólnego z polityką - przepisy tego dotyczące to w dużej części pokłosie komunizmu albo zaściankowo-drobnomieszczańskiej dulszczyzny. I tak problem pojawia się na przykład, kiedy chcę zarejestrować związek z osobą tej samej płci, dokonać korekty płci albo kiedy posiadam na własny użytek niewielkie ilości tak szalenie niebezpiecznej substancji, jak bardzo już upolityczniona marihuana. Rzadko kiedy można dokonać legalnej aborcji, a eutanazji dokonać nie można w ogóle - a ja bym się czuł o wiele lepiej, gdybym wiedział że kiedyś będę miał taką możliwość. Do niedawna były także problemy z zapłodnieniem pozaustrojowym. W tych dziedzinach państwo polskie ingeruje w prywatne życie obywatela i to jest ograniczanie jego wolności - zabraniamy czegoś, co nikomu nie szkodzi; państwo próbuje zaglądać nam, mówiąc prosto, do łóżek, do kieszeni albo w spodnie. Tymczasem dyskurs przez wielu polityków jest sprowadzany na zakres spraw, które są zupełnie inną kategorią, bo tam wolność jest ograniczana ze względu na dobrze pojęte dobro i interes drugiej osoby, i dla kogoś kto chce prowadzić konstruktywną debatę w ogóle nie jest to problemem.
- Czy Polacy szanują swoje państwo?
Ta kwestia wymaga zdefiniowania pojęcia "szacunku dla państwa" - czy chodzi o organy administracji, czy Polskę jako konstrukt złożony właśnie z tej państwowości, języka, historii, kultury, oraz innych elementów. Administracja państwowa zdecydowanie nie może pochwalić się powszechnym szacunkiem, i to niezależnie od opcji aktualnie znajdującej się u władzy: po części wynika to z przyczyn obiektywnych, takich jak jej słabość i częsta nieudolność, niedoinwestowanie, jakość pracy kadry urzędniczej, błędy natury PR-owej, ale po części jest to wynik także efektu ubocznego komunizmu: to była stopniowa degradacja polskiej administracji państwowej, obnażająca jej najgorsze cechy. Zatem, obok innych rodzajów bagażu historycznego, największy negatywny wpływ w dziedzinie wizerunku na pewno wywarł PRL, i to że w sensie wizerunkowym nie udało nam się zdekomunizować naszej państwowości - proszę zauważyć, że nie mówię tutaj o rozliczeniach z konkretnymi osobami, lustracji, i tak dalej, ale o pewnym bagażu skojarzeń i negatywnych doświadczeń, których nie da się wymazać.
Niestety, ten negatywny, a często wręcz pogardliwy stosunek do całokształtu administracji jest często siłą rzeczy przenoszony na Polskę jako taką. Na pewno spory wpływ ma na to też ta przysłowiowa "polska mentalność" - to taka trochę legenda zawierająca w sobie odrobinę prawdy, ale ona wynika z naszej historii - z tradycji szlacheckich i drobnomieszczańskich, z wymuszonego kombinatorstwa. Zresztą, mam wrażenie że to jest coraz rzadsza postawa. Ludzie tak głęboko skrzywdzeni przez system powoli znikają lub wycofują się, a wśród młodych ludzi - dzięki swobodnemu przepływowi wzorców i idei na obszarze całego świata - staje się ona synonimem czegoś, co jest po prostu nie na miejscu. Zatem w tej dziedzinie problem niedługo rozwiąże się niejako sam - pozostaje nam sprawić, żeby także stosunek Polek i Polaków do organów państwowości uległ poprawie; dla dokonania tego celu koniecznie są te zmiany w zakresie podejścia państwa do obywatela, o których wspominałem wcześniej.
- Czy może Pan powiedzieć coś o swojej działalności politycznej?
W działalność polityczną, najpierw Ruchu Młodych, później Ruchu Palikota i wreszcie Twojego Ruchu zaangażowałem się w 2012 roku. Od tego czasu cały czas starałem się pracować dla dobra szeroko pojętej lewicy - uważam że jej niedoskonałość krzywdzi głównie najsłabszych, to znaczy tych którzy czy to potrzebują pomocy państwa, czy też od początku niezasłużenie znajdują się na słabszej pozycji względem ogółu społeczeństwa. Dlatego też kandydowałem w wyborach samorządowych, pomagałem w kampaniach do europarlamentu czy prezydenckiej, zaangażowałem się w tworzenie Tęczowego Lublina kiedy powstawał, czy też później w organizowanie Pomocy Młodym, która ma być instytucją kierującą wsparcie do młodych osób LGBTQIA. Nie ukrywam także, że sam chciałbym żyć w państwie inaczej podchodzącym do obywatela, bardziej dla niego liberalnym, a także po prostu bogatszym, oraz z lepiej wyedukowanymi a więc bardziej tolerancyjnymi obywatelami. Sądzę - a nawet mam pewność - że moje oczekiwania nie są czymś odosobnionym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz