Pamiętacie czytanie Ulissesa Joyce'a? Przeglądaliście kiedyś gazety, jednocześnie surfując po kanałach telewizji i radia? No to mniej więcej podobne wrażenie odnosi się podczas czytania albumu eaQ Oor Andy'ego Martricha.
Na okładce widzimy witraż przypominający Chagall'a (może Chagall robił witraże?), w środku najpierw kilka stron minimalistycznie - podany ponownie tytuł, pusta strona, tytuł, autor, wydawca i miejsce wydania (BlazeVOX [books], Bufallo, Nowy Jork), bardziej szczegółowe notki wydawnicze, i zaczyna się treść. A nie, jednak to nie treść. Litery "B" i "X", które wziąłem za wiersz, okazują się tylko wstępem (może to odniesienie do wydawcy, od "B"laze i VO"X"?), w każdym razie następna strona jest znowu pusta, podziękowania, pusta strona, i znowu podany tytuł książki (po czym jest kolejna pusta strona, no niech będzie).
wiersze zamieszczone w tomiku przypominają fragmenty słownika. Mamy kolejność alfabetyczną, hasła i ich opisy. Powtórzenia wytłuszczonych fragmentów. Wiersz otwierający tomik, hasło przewnodnie "Entrance examinations", to właśnie takie poczwórne zestawienie haseł dotyczących egzaminów wstępnych. Pojawiają się egzaminy wstępne w ogóle, potem egzaminy wstępne do koledży, potem wymagania egzaminacyjne i wymagania egzaminacyjne dla koledży i uniwersytetów. W każdym z opisów użycia poszczególnych haseł pojawia się przywołanie szerszego zagadnienia, "koledże i uniwersytety - egzaminy wstępne". Ciekawe, wyszedł wiersz dający do myślenia. Kiedyś sam pisałem wiersze przy użyciu słownika, czyli przepisywałem fragmenty słowników. Pojawia się w takim przypadku poziom meta (odnoszący się do odgadywania, o jaki słownik chodzi) oraz poziom poetycki, odnoszący się do konkretnego zagadnienia. W tym przypadku zacząłem zastanawiać się nad amerykańskimi uczelniami wyższymi. Część większego systemu, służba państwu i społeczeństwu? Rynek, selekcja, dyscyplina. Z drugiej strony wiersz ten jest jakby brutalnie wyrwany z jakiegoś kontekstu, czyta się go, jakby świat, którego dotyczy, nie był ważny, albo już nie istniał. Ale to dopiero pierwszy wiersz, potem będzie szok.
Przewracamy kartkę, a tu nagle zdjęcie łańcuchów i jakichś zabawek, kolaż złożony z jakichś fotografii z fragmentem czyjegoś wiersza o Joannie: "She messes up the/punchline of every joke.//Can tell a Burgundy/from a Bordeaux.//And her legs.../oh yes, Joanna's legs." (przez google znalazłem że to tekst z jakiejś reklamy http://tiny.pl/h7d9p, na stronie są też jakieś fragmenty tekstów znowu przypominających słownik czy przewodnik. Jednak prawdziwym szokiem jest następna strona. Czcionka, mimo że książeczka jest pięknie wydana, przypomina prymitywne ziny wydawane kilkanaście lat temu. Tekst jest o wierszu, albo sam jest wierszem, ale to nie treść jest ważna, tylko widok. Na stronie są też dwie kolumny poboczne, jedna jakby wzięta z przywoływanego już słownika czy informatora o studiach, druga zaś to fragment zdjęcia - jest na nim chyba fragment okna i jakieś rośliny.
Następna strona, dłonie osoby kserującej, wielowarstwowe bazgroły, przypominające starożytne świątynie albo rysunki ze szkolnego zeszytu robione na nudnej lekcji. Jedziemy dalej. Może najlepiej przytoczę tekst z następnej strony: rhyi e-not in [plokh] of lineated however altogether ragged prose turns further soi e words for any of apprent of reason" (z tym że nad literą "i" w "rhyi" i w "soi" nie ma kropki). Czujecie to? To się właśnie czyta jak Joice'a. W podlinkowanym tekście o Joannie Autorka tego tekstu o reklamach też przywoływała Joice'a. Nie chcę się w to zagłębiać, po prostu chłonę. Chociaż na marginesie dodam, że całość tego albumiku to nie jest łatwa lektura. Mamy tu eklektyzm, różne rzeczy wepchane pomiędzy grzeczne okładki (na tylnej okładce fragmenty pozytywnych recenzji przygotowywanego do druku tomiku, ale wróćmy do treści). Strony nie są numerowane, więc powiedzmy, że wracamy do kolejnego utworu. Mamy tu sporo czerni, fragment plakatu, i dwa fregmenty jakiejś reklamy czy zdjęcia telewizora z paskiem tekstu na dole. Następna strona - wyśrodkowane pary słów z niektórymi literami podkreślonymi pogrubieniem i kapitalikiem, czasem mamy też w nawiasie znaki (+) albo (x), np. gaiN (+) haiKu. ostatnia linijka to słowo "daglocks" (jakieś nazwisko?, nazwa broni?). Czyli ten wiersz to kolumna trochę przypominająca zbiory równań z liter, trochę przywodząca na myśl poezję składającą się z pojedynczych słów, tylko że zestawionych w jednym megawierszu.
Kolejne dwie strony to zabawa w "co jest na tym zdjęciu", dodatkowo mamy zapiski z cyframi i innymi obliczeniami z dziedziny, której nie jestem w stanie zidentyfikować. Co do zabawy, to stawiam na zabawy pikselami, fragment skały i instrukcję obsługi pralki, jest też coś o mikrofali, no i elementy kolażu m.in. z twarzami i samochodami...
Można by tak kontynuować, albumik jest urozmaicony, mamy printscreeny, poezję konkretną, rysunki z podanymi cenami, fotografie i kolaże, wiersze wykorzystujące różne teksty z indeksów bibliotecznych, bazgroły, mapy, nuty, a nawet skan legitymacji studenckiej Andy'ego. można by, ale chyba tyle wystarczy. Tomik robi burzę w mózgu, a jednocześnie jest spokojny i cywilizowany. Lektura przyjemna, zbiorek arcyciekawy.
a tutaj link.
wtorek, 27 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz